W sierpniu estoński startup pozyskał finansowanie od firmy DiDi, potentata przewozów osobowych na chińskim rynku
Warszawa po Paryżu i Londynie jest zdaje się trzecim w Europie rynkiem, na którym Uber odnotowuje największą liczbę zamawianych przejazdów. Jest więc, się o co bić. Nic dziwnego, że swoich sił w stolicy próbują inni. Zresztą z różnym skutkiem - w kwietniu informowałem Was na przykład o tym, że z Polski wycofał się francuski Heetch.
Natomiast w grudniu ubiegłego roku w Warszawie wystartowała estońska firma Taxify, która tak jak Uber udostępnia aplikację służącą do zamawiania przejazdów i platformę pośredniczącą w łączeniu pasażerów i kierowców. Estończycy w 25 miastach w Europie i Afryce obsługują już ponad 2,5 mln pasażerów, ale po kilku miesiącach walki w Warszawie dali za wygraną. Mimo, że oficjalnie z Polski się nie wycofali, to z ich aplikacji korzysta obecnie niewielu kierowców i pasażerów.
Jednak to może się wkrótce zmienić. Na początku sierpnia Taxify zyskało ważnego sojusznika. Agencje doniosły, że Estończycy otrzymali dofinansowanie od chińskiego odpowiednika Ubera, firmy DiDi. Za tą marką kryją się tacy giganci jak Alibaba i Tencent. Ogłoszono, że dodatkowe środki mają przyśpieszyć ekspansję Taxify na zaniedbywanych do tej pory rynkach.
Taxify rozpocznie nowe życie w Warszawie w najbliższy piątek. Rozwojem marki w Polsce zajmuje się całkowicie nowy zespół. – Obecnie rekrutujemy nowych kierowców i staramy się nakłonić do powrotu tych, którzy z aplikacji przestali korzystać – mówi Dominik Wolski z Taxify. Ujawnia, że na chętnych do współpracy czekają nawet 500–złotowe bonusy. Pasażerów marka będzie kusić 50–proc. zniżkami na przejazdy. Jestem ciekaw, jaka będzie nowa oferta Taxify i jak na nową, silniejszą konkurencję zareaguje Uber. W tle trwa natomiast dyskusja, czy i jak uregulować usługi ridesharingowe w Polsce.
Fot: Taxify