Na forach internetowych zrzeszających partnerów Ubera aż kipi – źle skalkulowane stawki powodują, że kierowcy właściwie dopłacają do długich kursów
Jest Sylwestrowe popołudnie. Pan Andrzej, który dorabia sobie jako kierowca Ubera, otrzymuje wezwanie na Dworzec Centralny w Warszawie. Klient wsiada do samochodu i oświadcza, że chce jechać do Poznania. Pan Andrzej wpisuje podany adres w aplikacji i rusza w drogę. Przejazd zajmuje kilka godzin, bo to ponad 300 km. Powrót trwa drugie tyle. W sumie 7 godzin pracy i 630 km na liczniku. Zgadnijcie, ile za taki kurs zarobił Pan Andrzej, 200 zł? 250 zł? Może 300 zł? Możecie być mocno zaskoczeni.
Otóż pasażer zapłacił 522 zł, w tym 20 zł to opłata za wyjazd z centrum miasta (opłata drogowa) oraz 45,90 zł za płatne odcinki autostrad w jedną stronę. Uber pobrał 114 zł prowizji i wypłacił panu Andrzejowi 408 zł. Po odliczeniu kosztów paliwa (260 zł) oraz opłat autostradowych w drodze powrotnej (45,90 zł) zostało ok. 102 zł. Pan Andrzej nie prowadzi działalności gospodarczej, bo w Uberze tylko dorabia i jeździ dla pośrednika. Zatem od 408 zł musi zapłacić podatek dochodowy w wysokości ok. 74 zł. W rezultacie zostaje mu na czysto 28 zł. W wyliczeniach pominąłem koszt amortyzacji samochodu.
Gdy zaglądam na facebookowe forum służące kierowcom Ubera do wymiany informacji, natrafiam na więcej skarg dotyczących wyceny długich kursów. Ktoś pisze, że z lotniska w Balicach pod Krakowem zawiózł pasażera do Wrocławia. To trasa 266 km i 180 minut w jedną stronę. Uber przelał mu na konto 304 zł. Inne przykłady: kurs z lotniska w Balicach do Katowic - ponad 70 km, wynagrodzenie dla kierowcy 90 zł, Kraków - Jordanów, 56 km w jedną stronę za nieco ponad 67 zł, czy Kraków - Rybnik, 121 km za 135 zł.
Problemu by nie było, gdyby kierowcy mieli szansę "złapania" klienta, który opłaci powrót, ale przy tak długich trasach to nierealne. Ponadto na lotniskach wolno stać zaledwie kilka minut. Po przekroczeniu tego czasu pobierane są słone opłaty. Czekać tam na klienta po prostu się nie opłaca.
Uber nie widzi w sprawie większego problemu i nie zamierza wyjść na przeciw kierowcom, rezygnując na przykład ze swojej wysokiej 25-proc. prowizji. Na skargi kierowców odpowiada w taki sposób: "Oczywiście rozumiemy, iż sytuacja w której wykonuje pan przejazd dłuższy niż standardowy, a kwota za przejechane kilometry nie jest dla pana satysfakcjonująca, jest bardzo niekomfortowa. W obecnym czasie jednak platforma Uber, ma służyć przede wszystkim wykonywaniu przejazdów w obrębie miasta, zdecydowanie rzadziej występują przejazdy pomiędzy miastami daleko położonymi od siebie. W tym wypadku niestety, nie możemy doliczyć pasażerowi dodatkowej kwoty za ten przejazd".
Co ciekawe na tych trasach, które występują częściej, Uber wprowadził stałe opłaty uwzględniające wkład pracy kierowcy. Np. za kurs z Warszawy do Łodzi zapłacicie 299 zł a z Krakowa do Zakopanego 279 zł, choć opłata kilometrowa byłaby znacznie niższa.
Zapewne za chwilę pojawią się głosy krytyków, którzy stwierdzą, że przecież Pan Andrzej i jemu podobni wcale nie muszą dorabiać w Uberze. Zwłaszcza, że formalnie powinni prowadzić działalność gospodarczą, a gdyby tak było, w koszty wliczyliby sobie paliwo czy autostrady, płaciliby znacznie niższy podatek i dochód z długich kursów mieliby nieco wyższy. Wolę nie stawać w tym momencie po żadnej z tych stron. Upomnę się za to o interes pasażera, który chciałby ruszyć Uberem w Polskę. Jeżeli operator nie rozwiąże problemu długich kursów, wkrótce może być to niemożliwe.
Użytkownicy wspomnianego przeze mnie forum nie mają wątpliwości, jak w przyszłości postępować z długimi kursami. Deklarują, że będą wypraszali z samochodów pasażerów, którzy zamawiać będą takie przejazdy. To może odbić się czkawką także samemu Uberowi. W świetle narastających problemów prawnych otwieranie nowego konfliktu z kierowcami i narażanie na utratę reputacji wśród klientów chyba nie są mu potrzebne?