Handlowy pochwalił się sukcesem karty kredytowej, która jest darmowa. Co nie znaczy, że na niej nie zarabia
Podczas ostatniej konferencji prasowej na temat wyników finansowych Citi Handlowego, prezes tej instytucji Sławomir Sikora przedstawił kilka slajdów obrazujących rozwój biznesu banku. Mnie zainteresował szczególnie jeden z nich, na którym Citi chwali się sprzedażą kart kredytowych.
Otóż okazuje się, że już 65 proc. nowych kart sprzedawanych przez Handlowy to karty Simplicity. Produkt ten charakteryzuje się brakiem prowizji za użytkowanie. Oznacza to, że jeżeli klient kupi taką kartę i nie wyciągnie jej z portfela ani razu przez rok czy dwa, nie zapłaci za przyjemność jej posiadania ani złotówki. Koszty obsługi mają się pojawić tylko wtedy, gdy użytkownik zaciągnie za pomocą karty kredyt i nie spłaci go w całości w okresie bezodsetkowym.
Gdy w maju ubiegłego roku ogłaszano debiut Simplicity, prezes Handlowego mówił: – Obok klientów, którzy za specjalne przywileje i wysoki status są gotowi zapłacić, mamy też klientów, którzy poszukują produktu o prostych i przejrzystych zasadach funkcjonowania. Citi Simplicity wpisuje się w tak sprecyzowane oczekiwania – powiedział Sławomir Sikora.
Podejrzewam jednak, że tak wysoki udział nowego produktu w całej sprzedaży kart nieco zaskoczył władze banku. Zwłaszcza, że nie należy on do najtańszych, a w przeszłości wielokrotnie podnosił prowizje za podstawowe usługi udowadniając, że era tzw. darmowych obiadków w bankowości już się skończyła. Tymczasem klienci pokazali, że nie chcą płacić za samą przyjemność bycia klientem, bo korzystając z usług firm z innych branż nie spotykają się z taką sytuacją. Szymon Midera, prezes Banku Pocztowego użył kiedyś takiego porównania, że gdy bank pobiera opłatę za prowadzenie rachunku, to tak jakby sklep z butami pobierał prowizję od klientów za możliwość oglądania obuwia na półkach. I chyba coś w tym jest.
Przykład sukcesu karty Simplicity powinien podziałać więc na osoby odpowiedzialne w bankach za strategie cenowe jak sole trzeźwiące. Ok, niskie stopy, nakłady na ratowanie SKOK-ów, podatek bankowy, spadek interchange i parę innych czynników powoduje presję na podnoszenie cen. Ale nie da się robić tego w nieskończoność, bo w pewnym momencie klienci zorientują się, że płacą za oglądanie butów nieco za drogo.
Natomiast fakt, że Citi nie pobiera opłat za nieaktywne karty Simplicity nie oznacza, że na nich nic nie zarabia. Z informacji Handlowego wynika, że ma 18-proc. udział w polskim rynku kredytów udzielanych na kartach. A wartość tego rynku rośnie i po raz pierwszy od 2012 roku przekroczyła już 13 mld zł. Dzieje się tak mimo tego, że liczba kredytówek nie wzrasta. Oznacza to, że ci, którzy plastik mają już w portfelu, płacą nim częściej korzystając z przyznanego kredytu. Ten jest tani w porównaniu z sytuacją sprzed kilku lat, ale umówmy się, wciąż jest drogi w porównaniu np. z kredytami mieszkaniowymi. Banki zarabiają więc na kartach kredytowych. Citi również, pomimo tego że nie pobiera prowizji za gapienie się na buty.