W ofercie banków znajdziemy wiele usług, które do niczego nikomu nie są potrzebne
Przy okazji poszukiwania tego „co chwyci” banki obdarowują nas także gadżetami, które albo już na starcie, albo po pewnym czasie okazują się kompletnym niewypałem i klapą. Oto lista kilku takich wodotrysków, które są bez sensu a banki utrzymują je w ofercie chyba tylko dlatego, że o nich po prostu zapomniały.
Programy do zarządzania domowym budżetem
Na pierwszym miejscu są narzędzia z kategorii personal finance management. To oprogramowanie, które pomaga w zarządzaniu domowym budżetem. Na niektórych rynkach, np. w USA, robi ono prawdziwą karierę. W nadziei na powtórzenie tego sukcesu sprowadzono je do Polski a w pewnym momencie zdawało się, że staną się nawet rynkowym standardem. Do oferty wprowadziło je kilka banków, m.in. Meritum, Śląski czy Millennium. Szybko okazało się jednak, że Polacy ich nie potrzebują bo, w przeciwieństwie do Amerykanów, korzystają z kart debetowych a nie kredytowych i mają ciągły dostęp do historii swoich wydatków. Poza tym nikomu nie chce się wklepywać do komputera kwot z paragonów.
Przelewy przez Facebooka lub e-mail
Jako pierwszy z naszych banków wprowadził je chyba Alior w Syncu. W jego ślady poszło kilka innych instytucji i mam wrażenie, że konieczność udostępnienia tej funkcji argumentowana była na każdej bankowej konferencji prasowej. Jeszcze chyba dziś niektórym bankowcom wydaje się, że ulubioną czynnością ich klientów, która wypełnia wszystkie wolne chwile, jest pożyczanie sobie gotówki a następnie oddawanie jej za pośrednictwem przelewów na Facebooku. W dobie coraz szerszej sieci akceptacji kart, kiedy nawet „Pan Kanapka” ma przenośny terminal do przyjmowania płatności bezgotówkowych, przelewy przez portal społecznościowy czy pocztę elektroniczną to jakaś nisza, bez której spokojnie można się obejść.
Płatności z wykorzystaniem QR kodów
Może trochę ryzykownie, ale zakładam, że duża część z Was faktury za najważniejsze usługi dostaje pocztą elektroniczną a rachunki opłaca w bankowości internetowej albo mobilnej, zatwierdzając po prostu wcześniej zdefiniowane przelewy jednym kliknięciem. Czy wyobrażacie sobie, że rezygnujecie z tej wygody, wracacie do papierowych blankietów, każdy z nich skanujecie co miesiąc za pomocą aparatu w swojej komórce a następnie potwierdzacie płatność w aplikacji mobilnej? Bo ja nie, ale kilka banków jest innego zdania i oferuje płatności przy wykorzystaniu tzw. QR kodów. Citi Handlowy zdaje się testował nawet to rozwiązanie do opłacania przejazdów w taksówkach. Może gdzieś na świecie to się przyjęło, ale u nas to przeżytek.
Karta z wyświetlaczem
Po każdej płatności w sklepie czy skorzystaniu z bankomatu na niewielkim wyświetlaczu umieszczonym w rogu karty pokazuje się aktualny stan rachunku, do którego karta jest podpięta. Wygodne? Oczywiście. I byłoby wyśmienicie praktycznym wynalazkiem, ale 10 lat temu, kiedy o smartfonach jeszcze nam się nie śniło. Dziś nie trzeba nawet uruchamiać aplikacji na telefonie, by wiedzieć ile mamy na koncie. Zapewniają to widżety, które procentowo lub liczbowo informują o dostępnych środkach. Dodatkowo nic nie kosztują a karta z wyświetlaczem traktowana jest jako prestiżowa i trzeba za nią słono płacić.
NFC w modelu simcentrycznym
Rozumiem organizacje płatnicze, które inwestują w płatności mobilne z wykorzystaniem danych karty umieszczonych na karcie SIM komórki. Nie dziwię się telekomom, że próbują z tego zrobić dodatkowe źródło swoich przychodów. Ale po co w to wchodzą banki skoro mają do dyspozycji rozwiązania o wiele wygodniejsze i tańsze? To kilka bezsensowych gadżetów, które przyszły mi do głowy. Zgadzacie się ze mną? Ciekaw jest Waszej opinii dlatego zapraszam do komentowania.