W strefie euro limit na transakcje bez wymaganej autoryzacji kodem jest niemal dwa razy większy niż w Polsce. W Wielkiej Brytanii prawie trzy razy
Chyba nikogo, a szczególnie czytelników Cashless, nie muszę przekonywać do zalet płatności bezstykowych. Nieodłącznym elementem wygody tego typu transakcji jest możliwość dokonywania ich bez autoryzacji kodem PIN. Dotyczy to płatności, których wartość nie przekracza określonej kwoty. Nurtuje mnie jednak pytanie, dlaczego obowiązujący w Polsce limit na transakcje bez PIN wciąż wynosi 50 zł i czy nie mógłby być wyższy.
Pierwsze karty zbliżeniowe pojawiły się na polskim rynku w 2008 roku za sprawą BZ WBK. Nie dziwię się, że maksymalną kwotę na płatności bez wymaganej autoryzacji PIN-em ustalono wówczas na skromnym poziomie 50 zł. Już sama karta bezstykowa wywoływała obawy o bezpieczeństwo pieniędzy. Możliwość dokonywania płatności bez PIN-u nie mieściła się w głowie większości użytkowników kart. Niski limit na takie transakcje skutecznie koił lęk zaniepokojonych konsumentów, jak melisa nerwy palacza usiłującego zerwać z nałogiem.
Przeczytajcie także: Co trzeci Polak nie nosi gotówki
Obawy o bezpieczeństwo kart zbliżeniowych podsycane były rozprzestrzeniającymi się w internecie i mediach niesprawdzonymi historiami na ich temat. Jedna z nich opowiadała na przykład o osobnikach, którzy ponoć przechadzali się po zatłoczonych pojazdach komunikacji miejskiej i kradli pieniądze z kart nieświadomych podróżnych, przytulając się do nich z terminalem bezstykowym schowanym pod pazuchą.
O ile wiem, nigdy żadne tego typu zdarzenie nie miało miejsca, bo mieć nie mogło. Złodziej, aby kraść pieniądze z kart terminalem, musiałby być pozbawiony instynktu samozachowawczego. To tak jakby napadający na bank w biały dzień pozostawiali na miejscu zbrodni adres swojego zamieszkania wraz z oświadczeniem, że przed chwilą tu byli. Plotka ta jednak tak mocno oddziałuje na wyobraźnię użytkowników kart, że jeszcze dziś niektórzy z nich dziurkaczem do papieru starają się przeciąć antenę zbliżeniową w swoich plastikach.
Tego typu chałupnicze zabiegi nie mają sensu, bo zgodnie z wydanymi swego czasu rekomendacjami Rady ds. Systemu Płatniczego przy NBP banki na życzenie klienta mają obowiązek wydać kartę bez funkcji zbliżeniowej. Rekomendacje te ponadto ograniczają odpowiedzialność użytkownika za nieautoryzowane transakcje zbliżeniowe do równowartości 50 euro. To maksymalna strata, jaką ponieść może klient banku z tytułu oszukańczych płatności bezstykowych. W dodatku nawet takie ryzyko można wyeliminować wykupując tanie jak barszcz ubezpieczenie.
Przeczytajcie także: Polska firma chce być lepsza niż Revolut
Natomiast większość klientów banków z Polski zaakceptowała i polubiła karty zbliżeniowe. Świadczyć może o tym fakt, że już ponad 60 proc. wszystkich płatności plastikami w kraju nad Wisłą odbywa się bezstykowo, a Polska jest pod tym względem jednym ze światowych liderów. Wydaje mi się zatem, że nadszedł czas na podniesienie limitu na płatności niewymagające autoryzacji PIN-em.
Mało jest rzeczy, które ułatwiłyby mi codzienne życie bardziej niż to. No chyba, żeby ktoś zabronił sprzedaży hot dogów na stacjach benzynowych, dzięki czemu z dnia na dzień zniknęłyby stamtąd kolejki. Warto przy tym dodać, że obowiązujący w Polsce limit na płatności bez PIN-u jest sporo niższy, niż w większości krajów na zachodzie Europy. Przypomnę, że mieszkańcy strefy euro mogą w ten sposób płacić rachunki o wartości do 20 euro (czyli ok. 80 zł) a Wielkiej Brytanii nawet 30 funtów (ok. 140 zł).
Obowiązującego w Polsce niskiego limitu nie uzasadnia również poziom fraudów. Z danych wspomnianego już wyżej Narodowego Banku Polskiego wynika, że w II poł. ubiegłego roku transakcje oszukańcze kartami stanowiły jedynie 0,002 proc. liczby oraz 0,005 wartości wszystkich transakcji kartami. To jeden z najlepszych wyników w Europie. W dodatku zdecydowana większość fraudów kartami odbywa się w internecie lub plastikami sfałszowanymi. W tym przypadku limit na autoryzację bez PIN-u w żaden sposób nie pomaga zapobiec kradzieży pieniędzy.
Przeczytajcie także: Zencard zaczyna eksportować
Argumentem za podniesieniem maksymalnej kwoty na płatności bez autoryzacji kodem jest ponadto rozwój oraz coraz większa popularność bankowości mobilnej. Łatwy dostęp do historii rachunku pozwala na szybką reakcję i zablokowanie karty w razie dostrzeżenia kradzieży pieniędzy. W dodatku coraz więcej banków pozwala na czasowe blokowanie plastików przez aplikację mobilną. Umożliwia to ograniczenie ryzyka narażania się na fraudowe transakcje zbliżeniowe w takich sytuacjach jak np. wizyta na siłowni i pozostawienie portfela w szatni.
Niewątpliwie z podniesienia limitu na płatności kartami bez PIN-u zadowoleni będą operatorzy terminali płatniczych. Ułatwiłoby to bowiem stworzenie tzw. soft POS-a, czyli aplikacji umożliwiającej przyjmowanie płatności zbliżeniowych bezpośrednio na smartfonie. Jednym z wyzwań, przed jakim stoją twórcy tego rozwiązania, jest zapewnienie odpowiedniego bezpieczeństwa transakcji w momencie wpisywania PIN-u przez konsumenta na smartfonie akceptującego płatność. Podniesienie limitu na transakcje bez PIN-u oznaczałoby, że dla zdecydowanej większości płatności ten problem by nie istniał.
Czy zatem organizacje płatnicze zdecydują się na podniesienie limitu na bezpinowe płatności w Polsce? Z informacji, jakie do mnie docierają, wynika, że decyzja w tej sprawie właściwie została podjęta. Pozostaje jedynie przekonanie do tego nadzorców, takich jak NBP czy Komisja Nadzoru Finansowego. Rozmowy w tej sprawie ponoć trwają. Jeśli się powiodą, wspomniany limit zostanie podniesiony do 100 zł.
Fot. Ingenico