Ubezpieczyciele muszą się liczyć ze wzrostem kosztów likwidacji szkód, a dodatkowo z konsekwencjami wywołanej przez siebie wojny cenowej
W ostatnich dniach rządzący wprowadzili nieco zamieszania w ubezpieczeniach komunikacyjnych. Najpierw w nowym projekcie zmian w Prawie o ruchu drogowym znalazł się zapis o "odciążeniu" obywateli, stacji kontroli pojazdów i samorządów, poprzez zniesienie opłaty ewidencyjnej pobieranej w związku z wydaniem prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego czy wykonaniem badań technicznych. Jednocześnie wprowadzony miał zostać zapis o podniesieniu opłaty na CEPiK, wnoszonej przy zawieraniu umów OC komunikacyjnego, z 1 euro na maksymalnie 1 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej.
Alarm w tej sprawie wszczęło PIU, jako że musiałoby się to odbić na cenach polis – dla każdego kierowcy coroczny koszt finansowania CEPiK-u, ukryty w cenie ubezpieczenia, mógłby wzrosnąć z niecałych 5 zł (1 euro) nawet do 57 zł. Trudno uznać, że byłoby to "odciążenie" obywateli. Wyglądało to raczej na przeniesienie roli inkasenta i odium związanego z wyższymi płatnościami na ubezpieczycieli.
Sprawa doczekała się jednak szczęśliwego finału. We wtorek Janusz Cieszyński, sekretarz stanu ds. cyfryzacji w KPRM, poinformował, że celem autorów projektu wcale nie było podniesienie opłat dla towarzystw ubezpieczeniowych i znajdzie się w nim zmiana, "która rozwieje podnoszone przez branżę ubezpieczeniową wątpliwości dotyczące ewentualnego skokowego wzrostu opłat". Górny limit wysokości opłaty ewidencyjnej zostanie zmieniony z 1 proc. na 0,1 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Wygląda to, jakby ktoś przy tworzeniu przepisów źle postawił przecinek albo pomylił procenty z promilami, a potem nikt tego nie zauważył…
Oświadczenie Janusza Cieszyńskiego opatrzono grafiką z logo KPRM oraz optymistycznym hasłem "Ceny ubezpieczeń samochodowych nie pójdą w górę!". Czy rzeczywiście nie pójdą, to już taka pewna bym nie była, bo błędnie określona (?) opłata na CEPiK zdecydowanie nie byłaby jedynym uzasadnieniem do podwyżek. Przypomnę, że od 1 listopada mają zacząć obowiązywać rekomendacje likwidacyjne, które znacznie podniosą koszty likwidacji szkód komunikacyjnych. Według szacunków KNF wdrożenie zaleceń będzie kosztowało branżę ok. 500 mln zł rocznie. W jednym z wywiadów przedstawiciel nadzoru stwierdził, że dla klientów będzie to oznaczało wzrost ceny polisy o średnio 20 zł. Ale wydaje się, że tę deklarację też raczej należy włożyć między bajki.
Swoją drogą, w jednej z nowych rekomendacji wprowadzono zakaz uwzględniania w kosztorysach rabatów i upustów wynegocjowanych przez ubezpieczyciela u współpracujących z nim warsztatów i dostawców części. Ten sam temat postanowił podnieść Rzecznik Finansowy, który wystąpił we wtorek z wnioskiem do Sądu Najwyższego o podjęcie uchwały mającej na celu rozstrzygnięcie istniejących w orzecznictwie sądów rozbieżności w tym zakresie. Oczywiście Rzecznik również stoi na stanowisku, że ubezpieczyciele nie powinni uwzględniać rabatów (a więc powinni wypłacać więcej, nawet jeśli są w stanie zaoferować naprawę za mniej). Natomiast ciekawy jest sam fakt, że podczas gdy RF widzi rozbieżności w orzecznictwie i zwraca się do Sądu Najwyższego o rozstrzygnięcie, to KNF, publikując rekomendacje, już wątpliwości żadnych nie ma. Bo przecież rekomendacje nie mają stanowić prawa, ale być umocowane w już obowiązujących przepisach. Przepisach, których – jak widać – same sądy nie dostrzegają.
A jeśli rekomendacje nie wywołają podwyżek, to w końcu i tak doprowadzi do nich kres wojny cenowej, który musi kiedyś nadejść. Z danych UFG wynika, że ubezpieczyciele w I połowie tego roku zebrali zaledwie o 2 proc. więcej składek z OC niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Po uwzględnieniu inflacji oznacza to bardzo istotny spadek przypisu. Trwa więc wojna na wyniszczenie, której celem jest zdobywanie udziałów w rynku. Kto wygrywa? Z dużych ubezpieczycieli wyróżnia się Warta, która w pierwszych sześciu miesiącach tego roku zebrała o 14 proc. składki więcej niż w pierwszym półroczu 2021 r. Nominalnie na plus wyszła też Ergo Hestia (o 4 proc. składki więcej). PZU wypracowało prawie taki sam rezultat jak rok wcześniej (czyli realnie spada).
Prawie wszyscy ubezpieczyciele średniej wielkości odnotowali w tym półroczu gorsze wyniki niż w porównywalnym okresie 2021 r. Szczególnie skurczyły się przypisy Generali (17 proc. składki mniej), Allianza (12 proc. składki mniej) i Uniqi (8 proc. składki mniej). Wzrosty widać natomiast wśród najmniejszych graczy, np. u Balcii, Trasti, Euro Insurances czy PKO Ubezpieczenia. Przy czym należy mieć na względzie, że udział w rynku każdego z nich nie sięga nawet 1 proc.
Czy Warta okaże się zwycięzcą tej wojny cenowej? Zobaczymy pewnie za jakiś czas. Sprawdzianem będzie konieczność pokrycia odszkodowań z zawieranych dziś, po niskich stawkach, umów. Odszkodowania zaś będą rosnąć. I to nie tylko przez rekomendacje likwidacyjne. Już teraz z danych UFG wynika, że suma wypłat z OC i AC w pierwszym półroczu przekroczyła kwotę 7,1 mld zł. Rok wcześniej było to 6,3 mld zł.
Przy przeglądzie najważniejszych informacji z branży ubezpieczeniowej warto odnotować także, że Punkta i Arrant nawiązały strategiczną współpracę. Arrant to jedna z większych polskich multiagencji, zrzeszająca prawie 2 tys. agentów. Z kolei o Punkcie mogliście przeczytać w serwisie cashless.pl w grudniu zeszłego roku. Wtedy to jej właściciel, czyli ubezpieczeniowa grupa BIK, wspierana przez Pollen Street Capital, postanowił, że marka Punkta, znana jako internetowa porównywarka polis, zmieni swój wizerunek i zakres działania. Podmiot stał się ogólnopolską agencją ubezpieczeniową, łączącą działania online i offline. Dodatkowo pod tym szyldem prowadzone są także inne aktywności BIK-u, a więc np. usługi brokerskie czy assistance.
W ramach współpracy agenci Arrant będą korzystać z rozwiązań wypracowanych przez Punktę, w tym systemów sprzedażowych czy porównywarki zakresów ubezpieczeń. W zamian za wsparcie technologiczne i marketingowe Arrant oferuje zaś doświadczenia dystrybucyjne i relacje z rynkiem. Jako cel firmy wyznaczyły sobie generowanie przypisu na poziomie 2 mld zł. W jego realizacji ma pomóc powiązanie kapitałowe. Inwestorzy Punkty nabywają pakiet udziałów w Arrancie, której prezes, Artur Pakuła, inwestuje w Punktę, stając się wspólnikiem Funduszu Pollen Street Capital.
Ciekawie dzieje się także w Lavenie. To młoda polska firma z branży ubezpieczeniowej, sprzedająca komplementarne polisy zdrowotne. Mogliście o niej przeczytać w tekście: Laven pozyskał 3,8 mln zł finansowania. Oferuje polisy zapewniające dostęp do innowacyjnych terapii. W drugiej połowie sierpnia do rady nadzorczej tej spółki dołączyli Adam Uszpolewicz (prezes Avivy, przed przejęciem przez Allianz), Magdalena Nawłoka (m.in. członkini zarządów PZU, Generali czy Allianza) oraz Krzysztof Bachta (partner zarządzający funduszu 4growth VC, a wcześniej m.in. prezes Alior Banku). Firma ma się też podobno szykować do debiutu giełdowego, a wkrótce ma się pochwalić nowym partnerem ubezpieczeniowym (obok dotychczasowego Mondial Assistance).
Pozostając jeszcze przy kwestiach kadrowych: jak wspomniałam, były prezes Avivy Adam Uszpolewicz odnalazł się w radzie nadzorczej Lavena, a z kolei były prezes Uniqi, Jarosław Matusiewicz, przyjął rolę szefa Control Expert na Polskę. Control Expert to firma technologiczna wspierająca ubezpieczycieli w likwidacji szkód. Co ciekawe, wcześniej to stanowisko piastował Tomasz Tarkowski - obecnie dyrektor zarządzający ds. likwidacji szkód w Unice. Z Polskiej Izby Ubezpieczeń odszedł zaś analityk i medialna twarz PIU, Marcin Tarczyński. Podobno pozostaje jednak w branży i wkrótce ma się objawić w nowym miejscu.