Miniony tydzień upłynął w branży ubezpieczeniowej pod znakiem IX Kongresu Polskiej Izby Ubezpieczeń w Sopocie
W ubezpieczeniowym świecie nie opadają emocje dotyczące wprowadzenia rekomendacji likwidacyjnych i nie stygnie żal do Komisji Nadzoru Finansowego za ostatnie płody jej twórczości regulacyjnej. Dobrze to było widać podczas odbywającego się w tym tygodniu w Sopocie kongresu Polskiej Izby Ubezpieczeń.
Już we wcześniejszych wypowiedziach, od czasu opublikowania rekomendacji likwidacyjnych, branża wyrażała swoje niezadowolenie z zapisów regulacji oraz całkowitego pominięcia jej uwag w ostatecznym dokumencie. Do tych komentarzy odniósł się w Sopocie Krystian Wiercioch, zastępca przewodniczącego KNF odpowiedzialny za obszar ubezpieczeń. Przekonywał, że "rekomendacje dotyczące likwidacji szkód komunikacyjnych dla sektora ubezpieczeniowego stanowią zbiór najlepszych praktyk, jakie można wywieść z dotychczasowego doświadczenia nadzorczego, obserwowanych praktyk rynkowych, jak i orzecznictwa sądów". Zapewniał, że celem ich wydania jest zarówno ochrona interesów klientów i poszkodowanych, jak i ograniczenie ryzyka w działalności zakładów ubezpieczeń wynikającego z przyznawania przez niektóre firmy odszkodowań w nieadekwatnej kwocie. Jak zaznaczył, takie praktyki, generujące szybkie zyski, mogą upowszechniać się na rynku i po pewnym czasie wygenerować ryzyko systemowe dla całego sektora.
Na koniec wytknął zaś ubezpieczycielom, że szukają winnych wszędzie dookoła. – Idąc tokiem myślenia, jaki ostatnio spotykam, to winnymi podwyżek można wskazać wiele podmiotów. Komisję, bo wydała rekomendacje, które trzeba stosować. Sądy, bo wydają wyroki, które trzeba realizować. Koncerny samochodowe, bo projektują samochody kosztowne w naprawie. Warsztaty naprawcze, bo oczekują wynagrodzenia za swoją pracę. Ja zachęcam do spojrzenia w lustro i skrupulatnego wyznaczenia składki, która pozwoli zarówno na pokrycie przyszłych odszkodowań, kosztów własnych zakładu ubezpieczeń, ale też, co jest bardzo ważne z punktu widzenia organu nadzoru, na osiągnięcie dodatniej marży zysku na tym produkcie – spuentował.
Rzeczywiście nie da się zaprzeczyć, że wyższe składki wpadające do ubezpieczeniowego worka to i większa pula do wydawania na odszkodowania. W ubezpieczeniach trwa jednak wojna cenowa, a spośród ubezpieczycieli przywiązanych do niskich stawek nie widać chętnego, który wyjąłby miecz, aby ten węzeł gordyjski przeciąć.
Podniesienie cen wymagałoby bowiem albo spójnego, racjonalnego działania całego rynku, albo pogodzenia się przez graczy decydujących się na ten krok z istotną utratą udziałów w rynku. Na jeszcze większe spadki niż teraz (o wynikach rynku możecie poczytać tutaj) nikt sobie jednak nie chce pozwolić. Udział w rynku jest przecież dla ubezpieczycieli – mam wrażenie – główną kategorią w ich wewnętrznym konkursie piękności, tak w relacjach między sobą, jak i w zaskarbianiu sobie łask akcjonariuszy. Rentowność czy stabilność biznesu takie atrakcyjne już nie są.
Można by powiedzieć, że na wojnie cenowej korzystają klienci, bo w czasach gdy wszystko drożeje, z pewną ulgą przyjmuje się wiadomość, że za roczne ubezpieczenie zapłaci się mniej niż za bak paliwa. Do momentu szkody. Niestety wtedy model, w którym klienci udają, że płacą składki, a ubezpieczyciele udają, że płacą odszkodowania, zaczyna doskwierać. Dlatego ostra konkurencja w branży nie jest wcale dobra dla klientów i rozsądnie przeprowadzane podnoszenie cen byłoby uzasadnione.
Kluczowe jest jednak, aby te dodatkowe środki przełożyły się potem na większe zadowolenie klientów z likwidacji szkód. Tymczasem branża ma wątpliwości, czy rekomendacje w obecnym kształcie do tego doprowadzą (o czym więcej w tekście: Kto zarobi na likwidacji szkód?...). Czy klient będzie bardziej zadowolony, jeśli jego samochód będzie tak samo naprawiony, tyle że koszt tej naprawy będzie wywindowany przez wyższe ceny roboczogodzin czy przez kupione drożej części (bez uwzględnienia rabatów wynegocjowanych przez ubezpieczycieli u dostawców)?
Jeśli okaże się, że ubezpieczyciele mają słuszność przy ocenie rekomendacji, to wprowadzenie ich w życie wygeneruje dodatkowe koszty, nieuzasadnione ani z perspektywy towarzystw, ani z perspektywy zadowolenia klienta. W tej sytuacji dokładanie dodatkowych kosztów ubezpieczycielom, którzy zalegli w okopach wojny cenowej, byłoby po prostu kopaniem leżącego (w tychże okopach).
Co ciekawe, zrozumienie dla trudnej sytuacji ubezpieczycieli wyraził podczas kongresu PIU senator Grzegorz Bierecki. – Wiem, że najważniejszym problemem teraz są koszty. Wszyscy w tej branży mówią o kosztach. Co może zrobić senator w sprawie kosztów? Może starać się, aby te koszta nie pojawiały się w momentach, kiedy nie jest to celowe, ale aby pojawiały się wtedy, kiedy one są uzasadnione. Tutaj jest kwestia dyskusji, rozmowy między parlamentem, organem nadzoru i Polską Izbą Ubezpieczeń na temat zakresu tych pojawiających się kosztów, które są wynikiem działań regulacyjnych lub nadzorczych i ich terminarza. Są rzeczy, które mogą być zrealizowane w innym czasie i dadzą wtedy inne, lepsze efekty – stwierdził. Ezopowy język wypowiedzi pozwala jedynie domniemywać, że zdaniem senatora działania KNF-u dotyczące rekomendacji likwidacyjnych czy ubezpieczeń z UFK przychodzą w niewłaściwym czasie. I trudno się tu nie zgodzić, że dodatkowe koszty wynikające z regulacji łatwiej by było ubezpieczycielom (i klientom płacącym składki) przełknąć w bardziej sprzyjającym otoczeniu makroekonomicznym. Na kolejne obciążenia finansowe czas jest rzeczywiście nieszczególny. (A mam wrażenie, że kalendarz wyborczy zdaje się czynić go jeszcze gorszym…).
Bezpośrednio do uwag Krystiana Wierciocha odniósł się natomiast prezes PIU Jan Grzegorz Prądzyński. W krótkich słowach przypomniał główny zarzut ubezpieczycieli względem tej regulacji, a mianowicie, że pozbawiła ona towarzystwa kontroli nad kosztami. – Pozbawiała nas tego, czego oczekują kierowcy, którzy płacą składki: takiego zarządzania funduszem ubezpieczeniowym, żeby starczyło na odszkodowania, ale żeby składka była jak najniższa – podkreślał. A przy okazji znacznie szerzej skomentował samą współpracę z KNF-em i brak transparentności przy tworzeniu regulacji.
Otóż, procesowi powstawania rekomendacji daleko jest do przejrzystości procesu legislacyjnego przy zwykłych aktach prawnych, gdzie każde pismo i każda wypowiadająca się strona są widoczne, gdzie jest miejsce m.in. na konsultacje społeczne, międzyresortowe, na dyskusje w komisjach bądź podkomisjach sejmowych czy senackich, na poddanie regulacji obradom. A tymczasem przy rekomendacjach nadzoru tego pola do dyskusji i otwartej wymiany opinii brakuje. – Transparentnie nie przekazaliście nam nigdy, jakie argumenty miała druga strona. To nie jest model, który powinniśmy powielać przy innych rekomendacjach. Transparentność, rozmowa, dyskusja. [Przy pracach nad rekomendacjami likwidacyjnymi – red.] spotkaliśmy się trzy razy. Ale nie nazwałbym tego dialogiem – punktował Jan Grzegorz Prądzyński. Co jeszcze zarzucał nadzorowi? Że rekomendacje, które co do zasady mają być tzw. soft law (normy, które nie mają de facto charakteru wiążącego tak mocno jak tradycyjne prawo) na naszym rynku okazują sie "very hard law".
Skądinąd sądzę, że ten brak dialogu zabolał branżę tym mocniej, że to już kolejny raz, kiedy uwagi ubezpieczycieli nie znalazły posłuchu u nadzorcy. Podobnie było z niedawną interwencją produktową w zakresie ubezpieczeń inwestycyjnych (o której mogliście przeczytać w tekście: Jak KNF kazał posprzątać zabawki, czyli skąd takie spadki w bancassurance, co się odbija czkawką Unice oraz o nowych produktach insurtechów). W ramach tego instrumentu nadzorczego KNF zakazał wprowadzania do obrotu, dystrybucji i sprzedaży ubezpieczeń z UFK niespełniających określonych kryteriów dotyczących rentowności produktu dla klienta lub polityki inwestycyjnej.
Jakie były tego skutki? To zależy, kogo zapytać. Wiceprzewodniczący KNF w swoim przemówieniu wskazywał, że wartość aktywów netto ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych co prawda spadła aż o 18 proc., ale jest to głównie efekt wycofywania środków z UFK przez dotychczasowych klientów, a także poniesionych strat na działalności inwestycyjnej UFK. W jego ocenie za zmianę zachowań klientów odpowiadają głównie czynniki makroekonomiczne i geopolityczne, a nie regulacyjne.
Inną odpowiedź miałby prezes PIU. – Nowa sprzedaż ubezpieczeń z UFK spadła dramatycznie w związku z interwencją produktową, która była nadmierną regulacją – ocenił i podał, że spadek ten wyniósł 40 proc. w przypadku polis ze składką regularną, a aż 70 proc. w przypadku produktów ze składką jednorazową. A jak podkreślał, w Europie nie widać zachwiania na rynku tego typu produktów, więc przyczyną zapaści w Polsce musi być KNF-owa interwencja.
Swoją drogą interwencja rzeczywiście byłaby potrzebna, ale kilka lat temu, w dobie kryzysu uefkowego, marnych produktów i dramatycznie wysokich opłat likwidacyjnych. Dziś rynek sam (albo może nie sam, bo jednak z pomocą m.in. UOKiK-u) się uzdrowił. A interwencja wydaje się niepotrzebnym dobijaniem rekonwalescenta.
Na koniec odnotujmy jeszcze, że choć tegoroczny kongres obfitował w ciekawe dyskusje i debaty, podczas których zderzały się bardzo różne opinie, to w kuluarach tematem numer jeden nie były ani rekomendacje, ani interwencja produktowa, ani nadregulacja, ani nawet inflacja. Podczas sopockiego spotkania do publicznej wiadomości podana została bowiem informacja o rezygnacji Piotra Marii Śliwickiego ze stanowiska prezesa Ergo Hestii. Człowieka legendy, który budował polski rynek ubezpieczeniowy od podstaw, będąc prezesem Hestii przez 31 lat. Zmiana warty w Sopocie jest więc zmianą epokową, która budzi duże emocje i pytania o to, jak się potoczą losy Ergo Hestii po oddaniu sterów w inne ręce. Nowego kapitana na dalszą drogę wybrał zresztą swojej firmie sam Piotr Maria Śliwicki (co tylko pokazuje siłę niemal rodzicielskiej relacji między prezesem a zarządzanymi przez niego spółkami). A będzie nim Artur Borowiński, również ceniony menedżer, dotychczas związany z grupą VIG, od 2014 r. w roli prezesa Compensy. Formalnie przekazanie prezesury ma się odbyć z początkiem nowego roku.